Oto pierwszy rozdział mojej powieści. Pracuję nad nią intensywnie i chciałabym jak najszybciej skończyć. Za wszelkie błędy przepraszam. Teks przed korektą:) Ciekawa jestem Waszych opinii:))))
Chwila
Prolog
„ Wczoraj w godzinach przedpołudniowych doszło do tragicznego wypadku. Mężczyzna w centrum miasta, niedaleko galerii handlowej Twierdza, z dużą prędkością wjechał w drzewo. Zginął na miejscu. Towarzysząca mu kobieta, najprawdopodobniej żona, w bardzo ciężkim stanie została przewieziona do szpitala. Po kilku godzinnej operacji jej stan jest stabilny. Jest utrzymywana w śpiączce farmakologicznej.
Mężczyzna, z tego co doniósł nasz informator, osierocił dwoje małych dzieci.
Jak doszło do tak tragicznego wypadku? Czy kierowca był pijany albo pod wpływem narkotyków? Tego na tę chwilę nie wiemy, ale jak tylko coś się wyjaśni poinformujemy na łamach naszego magazynu. Śledztwo trwa.”
Rozdział 1.
Budzik wybudził ją z głębokiego snu. Szybko go wyłączyła. Przecież była sobota. Jedyny dzień w tygodniu, kiedy cała rodzina mogła dłużej pospać. Zapomniała wczoraj go wyłączyć. Może dzieci się nie przebudziły? Marne szanse. Na tygodniu ciężko zerwać ich z łóżek, w dni wolne są przed czasem. Jakby miały jakieś radary w głowie, które nie pozwalają dłużej pospać w dni wolne.
Małgorzata pomyślała, że może uda jej się mieć chwilę tylko dla siebie. Poczyta przez kilka minut książkę, wypije kawę. Akurat! Małe łobuzy wpadły do ich łóżka z głośnym krzykiem.
- Mamo, mamo kiedy jedziemy na zakupy? - Adaś od razu przeszedł do rzeczy.
Kobieta popatrzyła na przebudzającego się męża. Wczoraj znowu późno wrócił z pracy. Westchnęła.
- Wy nie jedziecie z nami. Zapomnieliście? Będziecie w tym czasie u dziadków.
- Dlaczego? - Zosia zrobiła smutną minkę.
- Dlatego, że mama z tatem będą kupować nam prezenty - wyjaśnił poważnie starszy brat.
- Ale przecież to Mikołaj przynosi te prezenty, prawda mamusi?
- Mikołaj nie istnieje - Adaś nie ukrywał niczego przed siostrą i pośpieszył z wyjaśnieniem tej strasznej prawy, zanim Małgorzata zdołała otworzyć usta - ale z ciebie dzieciuch - dodał poważnie.
- Mamo, on mówi, że ... - Zosi pojawiły się łzy w oczach. Poranna awantura gotowa.
- Porozmawiamy o tym później dobrze - kobieta chciała jak najszybciej zamknąć ten temat.
- Ja chcę taki samochód, na pilot .
- A ja lalkę i wózek, i...
- Dobrze. Teraz koniec tematu, idźcie do swojego pokoju. Ja zaraz do was przyjdę i porozmawiamy. Dobrze?
Dzieciaki niechętnie poczłapały w stronę drzwi. Małgorzata lubiła takie leniwe poranki z dzieciakami w łóżku. Ale nie dzisiaj. Teraz miała głowę zaprzątniętą czymś innym. Martwiło ją zachowanie męża.
Dzisiaj znowu obudził ją krzykiem w nocy. Od kilku dni z czymś się męczył. Budził przestraszony. Krzyczał przez sen. Kiedy chciała poruszyć ten temat on wszystko bagatelizował. I twierdził, że nie pamiętał co mu się śniło. Pewnie to przemęczenie i stres, mówił i ucinał temat.
Ale Małgorzata wiedziała, że jest coś więcej. Marek nigdy się tak nie zachowywał. Zauważyła, że bierze tabletki na uspokojenie. I ucieka w alkohol. Co się działo z tym człowiekiem? Kiedyś nie mieli przed sobą tajemnic. Teraz jego zachowanie to jedna wielka tajemnica.
- Już wstajesz? - wyszeptał.
- Tak, przecież musimy w końcu wybrać się na zakupy. Dzieciom obiecaliśmy w tym roku prezenty. Nie możemy ich zawieść.
- No tak.
Popatrzyła w jego smutne, zmęczone oczy.
- Marek, powiesz mi co się dzieje?
- Ty znowu zaczynasz.
- Bo się martwię.
- Niepotrzebnie.
Kobieta westchnęła. Kolejna bezsensowna wymiana zdań, która do niczego nie prowadzi. Jej mąż miał jakieś sekret, który go niszczył, a ona w żaden sposób nie mogła mu pomóc.
- Małgosiu - usłyszała głos męża, gdy wychodziła z sypialni do pokoju dzieci. Przystanęła.
- Tak?
- Pamiętaj, cokolwiek się wydarzy to... pamiętaj, że bardzo cię kocham. Ciebie i dzieciaki.
- Marek o czym ty mówisz? - poczuła przeraźliwy strach. I zimno, aż się zatrzęsła.
- Żebyś o tym zawsze pamiętała. Cokolwiek się wydarzy, proszę.
- Marek, ale...
- Obiecaj mi to dobrze.
- O czym ty...
- Obiecaj.
Podeszła znowu do łóżka, usiadła na przeciwko męża.
- Obiecuję - wyszeptała i łzy poleciały jej po twarzy. Marek wyciągnął rękę i starł jej łzy z policzka.
Doprowadził swoją żonę do łez. Dobrze wiedział, że bardzo się martwi. Ale jak jej miał o tym wszystkim powiedzieć?
***
Patrzył na swoje odbicie w łazienkowym lustrze i widział człowieka, który przegrał życie. Życiowego nieudacznika, któremu nic się nie udało. Zawiódł jako ojciec, mąż, jako głowa rodziny, jako facet po prostu. Nienawidził siebie i to co zrobił swojej rodzinie. „Byłoby im lepiej beze mnie.” - pomyślał i był o tym święcie przekonany. Jeśli kiedykolwiek miał jakieś wątpliwości to ostatnie dni całkiem je rozwiały.
Tydzień temu szef przyłapał go na kradzieży w firmie. Marek nigdy nie był złodziejem i brzydził się takimi ludźmi. Ale sytuacja życiowa go to tego zmusiła. Tak sobie tłumaczył. Zresztą on nie chciał ukraść. Planował pożyczyć na jakiś czas. I nikt nie musiał się o tym dowiedzieć. A na pewno by oddał. Przecież nie był złodziejem, a Janusz nawet by się na poznał.
Janusz, jego szef, nauczył go wszystkiego. Prowadził warsztat samochodowy, przyjął Marka do pracy jak tylko zaczynał stawiać pierwsze kroki w tym biznesie. Starszy mężczyzna wykazał się dużą cierpliwością, ucząc młodego pracy w swoim warsztacie. I Marek był mu za wszystko wdzięczny. Uważał, że lepszy szef nie mógł mu się trafić. Dlatego miał okropne wyrzuty sumienia jak sięgał po nie swoje pieniądze. Ale przecież to tylko na chwilę, taka pożyczka.
Myślał, że zapadnie się pod ziemię ze wstydu, gdy Janusz dosłownie złapał go za rękę. Szef popatrzył na niego smutno. Nie za złością, ale z ogromnym smutkiem w oczach. Bo zawiódł się na swoim ulubionym pracowniku, któremu przez te wszystkie lata ufał. I Markowi było wstyd. Wolałby żeby Janusz na niego nawrzeszczał, a nawet wylał z pracy. Ale nie. On tylko pokiwał głową.
- Zawiodłeś moje zaufanie Marek - wyszeptał - nie zwolnię cię. Wiem, że masz rodzinę, kredyt. Zrobiłeś to co zrobiłeś. Nie chcę znać szczegółów. Ale od teraz będę ci patrzył na ręce. Jeszcze jedna taka akcja i wylatujesz. Zrozumiano - ostatnie słowo mocniej zaakcentował. A potem odszedł w stronę domu jakby bardziej przygarbiony.
Więcej do tematu nie wrócił. Ale przez ostatnie dni atmosfera w pracy była nie do zniesienia. Marek już planował przeprosiny, nawet kupił butelkę wina, ale Janusz nie chciał o tym więcej słuchać. Dla niego temat był zamknięty. Dla Marka nie. Marek potrzebował pieniędzy. Dużo i na już. Miał nóż na gardle. I ta „pożyczka” od Janusza mogłaby mu jakoś pomóc. Przynajmniej oddałby część długu i może udałoby się resztę rozłożyć na raty. Chociaż sam nie wiedział, czy z takimi ludźmi coś w ogóle da się pertraktować. Ale chociażby próbował.
Czuł się wstrętnie. Tylko przez jego wybory i decyzję, a raczej głupotę, znalazł się z rodziną w takim bagnie. A najlepsze w tym wszystkim było to, że Małgorzata o niczym nie wiedziała. Ukrywał swój nałóg jak najlepiej mógł. I ciągle marzył, że kiedyś jej to wynagrodzi, odbije się od dna. Zrobi to dla niej. I dla dzieci.
- Marek długo jeszcze będziesz w tej łazience? - dobiegł go głos żony z przedpokoju. - Jedźmy już na te zakupy. Dzieciaki się niecierpliwią.
- Chwilka, zaraz wychodzę - starał się, żeby jego głos brzmiał spokojnie, ale w środku trząsł się jak galareta. Małgorzata musiała usłyszeć jego drżący głos.
- Wszystko w porządku? Źle się czujesz?
- Jest ok, daj mi tylko pięć minut.
Ale nic nie było okej. Nic.
Wrócił myślami do tych czasów, kiedy oboje byli szczęśliwi i myśleli, że najlepsze dopiero przed nimi, że cały świat stoi przed nimi otworem. Kochali się i byli bardzo zgranym małżeństwem. Marek pracował w warsztacie samochodowym, Małgorzata uczyła angielskiego w szkole podstawowej. Nie zarabiali kokosów, ale na wszystko starczało. Jak żona zaszła w pierwszą ciążę postanowili wyprowadzić się z bloku i wziąć kredyt hipoteczny na dom. Bo dopóki nie mieli dzieci bank łatwiej udzielał kredytu. Wszystko udało się sprawnie załatwić. Przy dochodach jakie mieli nie było problemów z kredytem.
A później pojawiły się dzieci. Małgorzata poszła na urlop macierzyński. Po roku wróciła do pracy, a teściowa obiecała pomóc w opiece nad Adasiem. I pomagała, dopóki teść nie dostał zawału. Po tym wydarzeniu Małgorzata nie chciała obciążać rodziców opieką nad dzieckiem. Zresztą była już w drugiej ciąży. Poszła na zwolnienie, a później na urlop. Kiedy kolejny urlop dobiegł końca zrobili naradę z Markiem. Kobieta wiedziała, że druga pensja bardzo by im się przydała, ale nie widziała innego rozwiązania jak tylko zrezygnować z etatu. Przynajmniej na chwilę, dopóki dzieciaki nie podrosną. Na niańkę nie było ich stać, przecież spłacali kredyt, a zresztą Małgorzata nie powierzyła by opieki nad tak małymi dziećmi obcej osobie. Razem z mężem ustalił, że kobieta rezygnuje ze swojej pracy na jakiś czas, za to wieczorami będzie zajmować się tłumaczeniami. Czasami udało jej się dostać takie zlecenia. Może zacznie dawać korepetycje z angielskiego. Z głodu nie umrą i na wszystko powinno starczyć. I starczało. Nawet na wyjazd wakacyjny. Co prawda nie za granicę ale nad polski Bałtyk jak najbardziej.
I tak Małgorzata i Marek żyli sobie spokojnie do czasu, dopóki inflacja nie zaczęła szaleć, a z nią stopy procentowe. Ostatnie pismo z banku nie pozostawiało złudzeń. Kredyt wzrósł dwukrotnie.
Marek na początku wpadł w panikę, ale starał się jak mógł i pocieszał płaczącą żonę. Obiecał, że coś na pewno wymyśli. I wymyślił. W tajemnicy przed żoną zaczął grać w totolotka. Na początku tak nieśmiało, jeden, dwa losy na tydzień. Może uda się coś wygrać. Przecież niektórym się udaje. Gdyby trafił raz, tylko raz, ich wszelkie problemy byłyby rozwiązane. Spłaciliby ten cholerny kredyt i w końcu odbiliby się od dna. Małgorzata nie musiałaby siedzieć po nocach nad tłumaczeniami. Dobrze wiedział, że tego nie cierpiała. Wszystko byłoby znowu idealnie, tylko ten jeden jedyny raz.
Ale ten raz nie nadszedł. A sytuacja finansowa rodziny była nieciekawa. W końcu Marek za namową kumpla zdecydował się pójść do nielegalnego kasyna na obrzeżach miasta. Słyszał, że można szybko wygrać wielkie pieniądze. Jak szczęście dopisze ich wszelkie problemy pójdą w zapomnienie.
Pierwszy raz się udało. Za drugim nie było już tak kolorowo, ale Marek był dobrej myśli. Wygra tylko jeszcze trochę i kończy z tym. Przecież on nie jest żadnym hazardzistą. Żeby tylko ten kredyt podpłacić. A później jakoś pójdzie.
Niestety nic nie szło po myśli Marka. Grał coraz częściej i coraz więcej przegrywał. W domu bywał coraz rzadziej. Zdarzało się, że na noc nie wracał, a każdą chwilę spędzał w kasynie. Do tego doszedł alkohol. I dług u właścicieli kasyna, który rósł w zastraszającym tempie. W końcu jak mężczyzna zaczął dostawać listy z pogróżkami i nakazem natychmiastowego spłaty długu, zobaczył w jakie bagno wdepnął. Później doszła ta nieudana "pożyczka” u Janusza. A najgorsze było dzisiaj. List leżał na wycieraczce. Dobrze, że Marek znalazł go pierwszy. Nie chciał myśleć co by to było gdyby znalazła go Małgorzata. Anonimowy nadawca oznajmiał, że Marek ma czas do końca roku. Później, jak długu nie spłaci, jego rodzina tego pożałuje, a odsetki wzrosną w zastraszającym tempie. Do listu zostało dołączone zdjęcie Małgorzaty i dzieci na spacerze.
Do końca roku? Przecież to niewiele ponad miesiąc. A to zdjęcie oznaczało, że byli obserwowani. Marek wrzucił list do szuflady próbując się uspokoić. Nawet przez myśl mu przeszło, żeby pójść z tym listem na policję. Ale wcześniej ostrzegano go przed tym, a mężczyzna wiedział, że z tymi ludźmi nie ma żartów. Jak ma uzbierać 500 tysięcy przez miesiąc? Wziąć koleiny kredyt? Żaden bank mu go nie udzieli. Zostało mu tylko jedno rozwiązanie. Radykalne. Tylko dzięki temu, jego rodzina będzie bezpieczna. I musi to zrobić teraz, dzisiaj. Bo jeśli zacznie się zastanawiać, nigdy się na to nie zdecyduje. Dzisiaj rano zostawił dla żony list, w którym wyjaśniał swoje postępowanie. Miał tylko nadzieję, że Małgorzata szybko go znajdzie, przeczyta i zrozumie. Albo postara się zrozumieć i może... może kiedyś wybaczy.
- Marek, długo jeszcze? - dobiegł go kolejny raz zniecierpliwiony głos żony.
Wziął głęboki oddech i wyszedł z łazienki. Przecież obiecał żonie zakupy. A jak ma jej powiedzieć, że nie mają już pieniędzy? Na koncie debet, a jedyne co ma to ogromy dług, który ciągle się powiększa.
Tak, musi to zrobić. To jedyne wyjście.
C.D.N...
Zapowiada się bardzo interesująco. Ty Wiesz że wszystkie Twoje książki kupuję w ciemno. Pisz dalej , bo wychodzi Ci to rewelacyjnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Haha nooo mnie też się podoba i już czekam na całą książkę Małgosiu i ustawiam się po nią w kolejce 😀😃🙂 twórczych chwil !!!
OdpowiedzUsuńdziękuję jednak na książkę trzeba będzie trochę poczekać:)
UsuńZapowiada się naprawdę ciekawie :)
OdpowiedzUsuńW zupełności zgadzam się z osobami komentującymi wcześniej. Nie obraź się Gosiu, ale moim skromnym zdaniem zmieniłabym nieco prolog. Można by np. dodać, że ktoś czyta artykuł w gazecie lub napisać np. W magazynie "X" zamieszczono artykuł: ... Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuję za uwagę, właśnie teraz patrzę że zapomniałam dopisać. Ale ok, to na razie tylko szkic🤭
UsuńBardzo interesujący rozdział! Wiele się w nim dzieje. Prolog zachęcający, ciekawi mnie ta historia. Długi, kasyno, pożyczki- to nigdy nie kończy się dobrze. A kradzież to już w ogóle. Ciekawa jestem jak potoczą się dalsze losy bohaterów!
OdpowiedzUsuńWciąga jak dobra kawa! Z chęcią przeczytam c.d. :)
OdpowiedzUsuń